top of page

Zachodnia Turcja - tętniące życiem miasta i opustoszałe krajobrazy

Po dwóch miesiącach jazdy rowerem przez Bałkany dotarliśmy w końcu do granicy z Turcją. Wjechaliśmy w ten gigantyczny kraj - ponad 1000km długości - przez miasto Ipsala. Na długo zapamiętamy nasze przybycie: gdy przekroczyliśmy rzekę i opuściliśmy Grecję, zadziwiła nas wzniesienie bramy wejściowej. Ogromny pomnik, szeroki na setki metrów i wysoki jak trzyetapowy budynek, zmusił nas do zatrzymania się i zdobycia cennej pieczątki, aby odwiedzić ten piękny kraj. Co więcej, masywna turecka flaga unosząca się w powietrzu ostrzega: jesteś w Turcji nie zapominaj!

Po przekroczeniu tej granicy udaliśmy się w kierunku Istambułu. Postawiliśmy sobie wyzwanie: jak najszybciej dotrzeć do miasta – codziennie około 100 km.

Po drodze zatrzymaliśmy się w Silivri, gdzie mieliśmy Warmshowera. Wygląda na to, że strona jest dobrze rozwinięta w kraju i będziemy z niej korzystać całkiem sporo! Naszym pierwszym tureckim gospodarzem jest inżynier IT, wynalazca i przedsiębiorca, który z powodzeniem przeniósł się do tureckiego przemysłu. Mieszka w luksusowym penthousie blisko plaży i oferuje nam pobyt nawet na miesiąc jak chcemy! Nie korzystaliśmy z zaproszenia, ale podładowaliśmy baterie przez 2 dni przed rozpoczęciem ostatniego odcinka do Istambułu. Dzień wolny był naprawdę potrzebny, ponieważ ostatnie 60 kilometrów na wjazd do Stambułu było bardzo wymagające.

Wyjechaliśmy tak wcześnie, jak to możliwe, aby uniknąć korków, ale o 8h byliśmy na środku 4-liniowej autostrady, próbując przedrzeć się do centrum miasta. Kilka razy zbliżyliśmy się do starcia, ale o 12h byliśmy już w historycznym centrum, gdzie piesi zastąpili samochody. Do Istambułu dotarliśmy podczas Bayram, bardzo ważnego święta religijnego, kiedy to podobno wszyscy z miast wyjeżdżają na wieś, by spotkać się z rodzinami. Jeżdżąc rowerem po ulicach wypełnionych ludźmi, nie byliśmy pewni, czy tym razem wyjechali, czy może to różni ludzie przyjeżdżający do tego niesamowitego miasta...


Jeśli chodzi zakwaterowania w Istambule to mieliśmy niezłe szczęście i znaleźliśmy Warmshowera: Patricka, młodego Australijczyka mieszkającego na wzgórzach starej dzielnicy miasta. Przywitał nas ciepło, dzięki czemu poczuliśmy się jak w domu. Mieszka w Turcji już od 2 lat i zakochał się w tym stylu życia.

Spędziliśmy w sumie 10 dni w tętniącym życiem mieście, odwiedzając kilka bardzo turystycznych miejsc, takich jak niebieski meczet i meczet w Sofii, a także niektóre lokalne miejsca, jak bardzo stary turecki Hamam, gdzie byliśmy jedynymi turystami. Gorąco polecamy meczet Camlica po azjatyckiej stronie, największy meczet w całej Turcji. Przeprawa przez Bosfor z łodziami zapewnia spokój i relaks. Mieliśmy również okazję dołączyć do Patricka na sesję jogi i popływać w cieśninie w jego sekretnym miejscu.

Te 10 dni w Istambule były konieczne, na odpoczynek, planowanie pozostałej części Turcji oraz lekkie ulepszenie rowerów (zmieniliśmy opony Roxy na szersze, siodełko Tommy'ego na Brooksa, wszystkie klocki hamulcowe i kupiliśmy kilka innych gadżetów w Decathlonie)


Aby uciec od miasta i przerażającego ruchu ulicznego, aby wyjechać z Istanbulu, zdecydowaliśmy się na prom, który zostawił nas 40 km na południe, a dokładniej – w dużo mniejszym mieście - Yalova.

Stamtąd zaczyna się stały ląd Turcji i ogrom krajobrazów. Po kilku dniach jazdy rowerem przez lasy, kaniony i góry dotarliśmy na „pustynię”. Nie pustynie piasku i wielbłądów, jaką znajdziemy w Kazachstanie, ale ziemie niczyja, pusta. Bez drzew. Bez rzek. Tylko żółte wzgórza i prosta droga. Zaopatrzyliśmy się w żywność i rozpoczęliśmy przeprawę: 3 dni. Czuliśmy się samotni i tacy mali.

Po przejściu przez pustynię znów mieliśmy szczęście i koło Bilecika znaleźliśmy kolejnego Warmshowera (przewodnika rowerowo-turystycznego pracującego dla Gminie), więc skorzystaliśmy odbywając z nimi i jego studentami bike tour po mieście. Później w mieście Eskisehir znaleźliśmy organizacje rowerowa, w której spędziliśmy dwie noce dzieląc się rowerowymi doświadczeniami z gospodarzami i innymi rowerzystami.


To było niesamowite doświadczenie i byliśmy bardzo szczęśliwi, że w końcu dotarliśmy do miasta Kulu, bramy Kapadocji. Tam czas, który powoli płynął, nagle przyspieszył!

W ciągu tygodnia odkryliśmy biel jeziora Tuz Gulu, słonego jeziora w rodzaju Uyuni, gdzie spaliśmy i kontemplowaliśmy bezkresny horyzont. Następnie dotarliśmy do Arksaray i jego pięknego widoku na Mt Hasan. Następnie dolina Ihlara, głęboki kanion, w którym odwiedziliśmy rzeźbione kościoły sprzed setek lat. Powoli baśniowe kominy, charakterystyczne formacje skalne Kapadocji, wynurzały się z krajobrazu, sprawiając, że czujemy się jak dzieci wspinające się i zwiedzające wszystkie dziury, naturalne czy wyrzeźbione.


Również na naszej drodze zwiedzilismy podziemne miasto Kaymakli wykopane na 9 pięter pod ziemia, tworząc jedno z największych podziemnych miast na świecie. Podobno jest w stanie pomieścić ok. 3 tys. 20000 osób. Niesamowite! Spędziliśmy dwie godziny schodząc na 4 poziom w dół i już pojawił się klaustrofobia. Nie potrafilismy sobie wyobrazic, żyć tam na dole, bez okien i wyjścia awaryjnego!

W końcu po 15 dniach dotarliśmy do centrum kraju: Goreme, doliny znanej Kapadocji!

Spędziliśmy tam dwa dni, śpiąc przed balonami, zwiedzając nieznane kaniony, tajemnicze rzeźbione jaskinie i kościoły… Mimo że ta dolina jest bardzo turystyczna, jest tak duża, że ludzie odwiedzają te same miejsca o tej samej porze , dzięki czemu przez większość czasu naprawdę możesz być sam. Balony wznoszące się o wschodzie słońca są naprawdę niesamowitym przeżyciem i niekoniecznie trzeba płacić krocie aby wzniesc sie jednym w niebo, aby naprawdę cieszyć się chwilą i pięknem tego miejsca.


Oto jesteśmy w centrum Turcji, po tygodniu odwiedzania niewiarygodnych miejsc. Teraz kierujemy się na północny wschód do Erzorum, aby uzyskać wizę do Iranu. Kolejne 1000km będzie dość pagórkowate i górzyste ale dużo mniej turystyczne... W drogę !



 
 
 

Komentarze


© 2023 RoxyandTommyontheroad

  • Youtube
  • Instagram
  • Facebook
bottom of page