top of page

Tadżykistan - Pierwsze negatywne temperatury

Po spędzeniu miesiąca na pustyni wjazd do tego kraju wydawał się nierealny. Największą zmianą był krajobraz: góry wróciły! Jakość dróg zmieniła się z beznadziejnej na długo oczekiwany: gładki, jedwabisty asfalt., a ludność, mniej przyzwyczajona do turystów, bardziej autentyczna. Znów poczuliśmy perską gościnność, zapomnianą od czasów Iranu.


Od granicy rozpieszczała nas panoramiczna droga wijąca się w niesamowitym kanionie. Wspinaliśmy się powoli,podziwiając zapierające dech w piersiach widoki. Kierunek: Duszanbe, stolica. Dotarcie tam zajęło nam 3 dni,odkrywając po drodze kulturę i sposób życia tego kraju, uchodzącego za najbiedniejszy w Azji Centralnej.


Duszanbe. Tętniące życiem miasto przypominające Las Vegas z sowieckim akcentem i non-stop w budowie. Kapryśne miasto z ekstrawaganckimi drapaczami chmur i pomnikami z podobizną prezydenta i symbolami narodu,dosłownie na wszystkich możliwych budynkach. Wyrafinowane puste zabudowy w centrum miasta, majestatyczne fontanny, w których woda tryska na wszystkie strony, a tymczasem mieszkańcy żyją bez bieżącej wody tuż za rogiem, w znacznie mniej fantastycznych warunkach. Spędzamy w stolicy trzy dni. W programie: odpoczynek, zaopatrzenie w żywność, spacery i uzyskanie zezwoleń na Pamir.


Ponad 90% terytorium Tadżykistanu pokrywają góry, a większość kraju znajduje sie na wysokości ponad 3000 metrów. Tadżyckie góry należą do najwyższych na świecie. Nie mogliśmy się oprzeć, wybrania się na przejażdżkę rowerową u podnóża tych olbrzymów. To było po prostu zbyt kuszące.

Ze względu na zamknięte granice z Kirgistanem z powodu historycznych starć, obecnie nie można przedostać się do Kirgistanu z Tadżykistanu. Oznacza to, że Pamir był ślepą uliczką, ponieważ był otoczony przez 3 kraje z wówczas również zamkniętymi granicami: Afganistan, Chiny i Kirgistan.

Pomimo tego, decydujemy się na dwutygodniową pętlę w górach Pamiru, a następnie powrót do Duszanbe, abyprzekroczenie granicę z Uzbekistanem na północy. Nasz harmonogram na to pozwalał, byliśmy gotowi dołożyć kilka kilometrów, aby odkryć ten zagubiony region.


Uzyskanie licencji pamirskiej wymagało trochę organizacji. Okazało się, że przed uzyskaniem pozwolenia na wyjazd w ten górzysty teren musieliśmy najpierw zameldować się w naszym hotelu. Znaliśmy już zasadę rejestracji z Uzbekistanu,ale po raz pierwszy usłyszeliśmy, że potrzebujemy jej również w Tadżykistanie. Po pierwszej próbie dostaliśmy pozwolenie tylko na tydzień ze względu na problemy z komunikacją… Po kilku podróżach tam i z powrotem między hotelem a biurem i łamanych dialogach w języku rosyjskim, w końcu zostaliśmy szczęśliwymi posiadaczami mirskich zezwoleń na 30 dni (zwane również pozwoleniami GBAO). Dobra robota, zatem w drogę!


Trasa Pamirska: Oto jesteśmy!! Niestety, zaledwie dzień po wyjeździe z Duszanbe trafiamy na ulewę, która według prognoz potrwa trzy dni... Bez szczególnej chęci pedałowania w deszczu w głębokich dolinach (ryzyko spadających kamieni dość znaczące), znaleźliśmy się w maleńkiej wiosce, pytając mieszkańców o suche miejsce na przetrwanie tego deszczowego okresu. Właściciel przydrożnej "kawiarni", lekko poirytowany dziadek, proponuje nam, nieco niechętnie, przeczekać w swoim rodzinnym domu, mamrocząc pod nosem, że za pobyt musimy zapłacić. To był pierwszy raz, kiedy ktoś poprosił nas o pieniądze na spanie. Nie mając tak naprawdę wyboru, zgodziliśmy się oczywiście dać pieniądze rodzinie goszczącej. Jak zawsze w większości polskich domów kultury, było dodatkowe puste pomieszczenie na różne okazje. Pusty pokój, wypełniony poduszkami i kocami. Brak bieżącej wody. Brak łazienki. Toalety na tyłach ogrodu w małej terakotowej chacie. To wszystko. Proste życie tych ludzi nigdy nie przestaje nas zadziwiać. Rodzina miała co najmniej 6 dzieci. Nie byliśmy pewni dokładnej liczby, ponieważ cały czas przychodzili i wychodzili, zerkając na nas wykrzykując jedyne słowo, które znali po angielsku: "HELLO"! Tylko jeden z chłopców mówił po rosyjsku, co jeszcze bardziej utrudniało komunikację i poczuliśmy się jak prawdziwi kosmici… Po dwóch długich dniach pogoda się poprawiła. W końcu obudziliśmy się wraz ze słońcem i kontemplowaliśmy spektakularny widok: szczyty pokryte piękną warstwą białego śniegu kontrastującego z kolorowymi jesiennymi drzewami. Pierwszy śnieg na wycieczce! Temperatury znacząco sie obniżyły.... Nadeszła jesień. Następne noce były zimne. Bardzo zimno. Każdego ranka warstwa lodowatego szronu pokrywała nasz namiot.


Jakość dróg w Pamirze jest dobrze znana. Byliśmy więc mentalnie przygotowani na tę zmianę. Nie bylo więc dla nas niespodzianką, jak zaczęliśmy jechać po szutrowo-kamienistej ścieżce. Koniec pięknego asfaltu! Ponadto deszcz/śnieg z poprzednich dni zdestabilizował nasypy i po torze staczają się bloki. Klimat niedopisania.

W końcu docieramy do miasteczka Tavildara, jest jak w Dolomitach: wioska położona jest u podnóża ogromnych skalnych wież z ośnieżonymi szczytami. Przy wyjezdzie, czeka nas kontrola policyjna i musimy pokazać dokumenty, w tym zezwolenie GBAO na Pamir.


Oficer przekazuje nam złą wiadomość: przełęcz Tavildara jest zamknięta, ze względu na ilość śniegu…Wstrzymujemy oddech. Przełęcz zamknięta dla ruchu drogowego, A co jeśli nas nie przepuści… Staramy się negocjować: "My chcieliśmy tylko pojechać kawałek w dolinie i potem zawrócimy" Próbujemy. „Jest za zimno i za dużo śniegu” – odpowiada. Hmmm. Przychodzi inny oficer i mówi coś w stylu „Niech robia co chca i tak nie przejada. ”. W końcu nas przepuszcza, myśląc, że wrócimy za kilka godzin. Co za ulga!

Ale jednocześnie zagnieździł się w nas mały strach: a gdyby mówili prawdę i rzeczywiście na przełęczy leżał 1m śniegu, to będzie to nie lada wyzwanie na rowerze… A w razie problemów bylibyśmy sami… skoro droga jest zamknięta dla samochodów. Ja (Roxy) byłam dobrej myśli. 1m śniegu w październiku? Niemożliwe. Oni nie wiedza co to znaczy 1m śniegu, pewnie jest 5cm i panikują! Muszą przestać pić tyle wódki! Bardzo szybko jednak okazało się, że na 3200 m w Tadżykistanie w październiku, nie ma rzeczy niemożliwych…


To było najtrudniejsze wyzwanie, z jakim przyszło nam się do tej pory zmierzyć podczas tej podróży. Wstaliśmy o 6 rano, aby mieć jak największe szanse na dotarcie do przełęczy i zjechanie jak najniżej po drugiej stronie, aby rozbić namiot. We wsi ludzie machali do nas, że droga jest zamknięta. Zawrócić? Nie ma mowy! Podjechanie od początku było trudne i strome. Na szczęście udało nam się przejechać pierwsze 15 km. Lepsze niż nic ! Byliśmy zupełnie sami, w najbardziej odosobnionym i niegościnnym środowisku całej wyprawy. Czuliśmy się uprzywilejowani, ale jednocześnie zdenerwowani. Jeśli nie przejechał żaden samochód, oznaczało to, że policja mówiła prawdę i że może tam być za dużo śniegu… Rzeczywiście, ostatnie 10 kilometrów, to były najdłuższe 10 kilometrów w całej naszej wyprawie... Trzy godzinne pchanie rowerów przez błoto, śnieg i lód. Może i nie było metra śniegu, ale faktycznie warunki drogowe pozostawiały do życzenia. Nieustająca walka z silnym przeciwnym wiatrem. Niektóre odcinki były bardzo błotniste, jeszcze gorzej było z błotnikami, które zbierały całe błoto i uniemożliwiały toczenie się opon, z obowiązkowym zatrzymywaniem się co 500 metrów na ich czyszczenie. Wyczerpujące. Nasze rowery z pewnością nie doceniły tej przygody. Błoto powoli pokrywało łańcuchy i wrażliwe części rowerów. Baliśmy się, że nie damy rady zjechać..


W końcu o 16:00 dotarliśmy na szczyt przełęczy: 3258 m! Tak szczęśliwi i wyczerpani, ale z majestatycznymi widokami, z otaczającymi nas 4000-metrowymi ośnieżonymi szczytami, a na wyciągnięcie ręki: Afganistan…Zatrzymujemy się na pamiątkowe zdjęcie i szybko zaczynamy zjeżdżać po drugiej stronie. Ale “szybko” to może dużo powiedziane. Śniegu było tyle, że więc musieliśmy pchać jeszcze przez kilka dobrych kilometrów. Znaleźliśmy się w pięknym, ale mroźno ośnieżonym kanionie, w którym nie wyobrażaliśmy sobie rozbicie namiotu. Kontynuowaliśmy przez kolejne 10 km.. Zimno zaczynało szczypać i penetrować wszystkie zakątki naszych wyczerpanych ciał. Wciąż byliśmy na dużej wysokości. A jeśli nic nie znajdziemy? Musielibyśmy wtedy zjechać jeszcze 20 km do miasteczka na samym dnie doliny, w ciemności i zimnie… Na szczęście, docieramy do otwartej doliny z trawą i małym źródełkiem. Zbawienie, gdyż zupełnie nie mielismy juz wody. 10 minut później rozpalamy ognisko, rozbijamy namiot i suszymy more i zmarznięte skarpetki przy ognisku. Noc w górach, na 2600m zapowiadała się epicko. Spotkaliśmy przejeżdżającego o zmroku z drugiej strony dziadka, który nie chciał abyśmy spali pod namiotem, wykrzykując że są tutaj niedźwiedzie. Udalo nam sie go uspokoic i po kilku minutach dodatkowego niepotrzebnego stresu, w końcu dał za wygrana. Zdecydowanie, nie było to środowisko dla niedźwiedzi… ale już się przyzwyczailiśmy,, że ludzie zawsze straszą obecnością dzikich zwierząt, zaniepokojeni że zamarzniemy w namiocie. Gdyby tylko znali jakość naszych śpiworów!


Następnego dnia wjeżdżamy na główną drogę, Afganistan jest zaledwie 500m po drugiej stronie rzeki. Jest połowa października, śnieg już na szczytach, a do Kirgistanu zostało jeszcze tysiąc kilometrów: czas wracać do Duszanbe!

Byliśmy z powrotem na gładkim asfalcie, obserwując mizerny stan drogi Afgańczyków po drugiej stronie doliny, którzy muszą zadowolić się złym torem. Od 2 lat wszystkie granice między dwoma niezaprzyjaźnionymi krajami, są zamknięte.


Kilka dni później docieramy do Duszanbe i zatrzymujemy się w domu austriackiej pary.

Są to emigranci, którzy od 6 miesięcy mieszkają w Tadżykistanie i życzliwie nas ugościli. Skorzystaliśmy z okazji, aby odpocząć, wyczyścić ubrania i trochę naprawić nasze obrażone na nas rowery po pamierskiej dzikiej drodze. Następnie udaliśmy się do północnego Tadżykistanu, gdzie znajduje się Fergańska dolina: jedyny płaski obszar w regionie, który dzieli Tadżykistan, Uzbekistan i Kirgistan. Miło było znów pojeździć po płaskich drogach na tle ośnieżonych szczytów. Pogoda nadal była zmienna i co drugi dzień padał deszcz… Warunki, które diametralnie się zmieniły po 6 miesiącach nieustannego słońca na drogach!


Ostatnie 100 kilometrów przed granicą uzbecką jechaliśmy drogą, która jest rzekomą granicą między Tadżykistanem Kirgistanem. Żadnego ogrodzenia, żadnego muru, nic fizycznie nie wyznaczającego granicy. Byliśmy wstrząśnięci, gdy przejeżdżaliśmy przez całe, niedawno spalone wsie. O wyjaśnienia poprosiliśmy napotkanych przez nas mieszkańców, którzy powiedzieli nam, że podczas wrześniowych starć (półtora miesiąca wcześniej) na tym terenie była wojna. Ludzie mieszkający po jednej stronie drogi palili domy po drugiej stronie i na odwrót, nie potrafiąc znaleźć porozumienia co do dokładnej granicy. Bardzo smutny okres dla regionu… Odjechaliśmy kilka kilometrów od tej drogi, żeby nie nocować w pobliżu i dotarliśmy do granicy z Uzbekistanem. Tym razem przejeżdżamy tylko mały odcinek tego kraju, aby móc przekroczyć granice na pólnocy z naszym zimowym celem: Kirgistanem !


 
 
 

Comments


© 2023 RoxyandTommyontheroad

  • Youtube
  • Instagram
  • Facebook
bottom of page