Włochy - Pierwszy kraj – Mamma mia! Ale przeprawa!
- Roksana Kiełkowska
- 31 maj 2022
- 2 minut(y) czytania
Przygoda w krainie spaghetti, pizzy i innych pyszności kuchni włoskiej zaczyna się od długiego zjazdu z przełęczy Mont Cenis, który jest doskonałym odzwierciedleniem naszej wspinaczki po francuskiej stronie. Droga prowadzi nas do Turynu, gdzie zaczyna się właściwa podróż. 10 dni żmudnego pedałowania po równinach Padu, aby dotrzeć do Słowenii, bramy Alp. Monotonia trasy i mijane krajobrazy nas nie zachwycały: 800km prostych dróg pośród pól i terenów rolniczych i fabryk.
W ciągu tych kilku dni mieliśmy okazję troszkę pożyć w rytmie północnej części Włoch. Spotkań było wiele, obładowane rowery i tabliczka z napisem: „ We’re cycling to Australia” stawały się powodem dla ludzi aby nas zagadywać. Nawet jeśli nie mówimy za dobrze po włosku, dialog odbywa się poprzez gesty, tłumaczenia, uśmiechy, Włosi są mega otwarci i chętnie nawiązują kontakt. Spotkania te zazwyczaj są związane z naszym wieczornym zakwaterowaniem, na naszą wyraźną prośbę: „czy możemy rozbić namiot w twoim ogrodzie?” lub w inny sposób: Ciepłe prysznice/Couchsurfing.
Na przykład, pewnego dnia mieliśmy szczęście, że zostaliśmy zakwaterowani w ośrodku dla nieletnich migrantów, znajdującym się w starym opactwie. Jego właściciele zajmują się pomaganiem i integracją młodych, pełnych nadziei ludzi. Rozbijaliśmy też namiot w stodołach, a mieszkańcy oferowali nam swoje lokalne produkty W końcu jednak dzikiego biwakowania nie było zbyt wiele, ponieważ pola uprawne na to nie pozwalały. Zaskoczyła nas też pogoda, w nieco ponad tydzień mieliśmy szczęście lub pecha, aby zasmakować we wszystkich klimatach: od zimna przełęczy po upał Wenecji, od dni w pełnym słońcu po deszcz a zwłaszcza wiatry boczne i tylne, obowiązkowa nauka dla nas, niedoświadczonych cyklotroterów.
Jeśli chodzi o drogę, to ścieżka rowerowa, na którą liczyliśmy, biegnąca wzdłuż Padu do wybrzeża, okazała się oszustwem: po prostu nie istnieje, tylko na obrzeżach miasteczek! Drugim małym rozczarowaniem (ale wiedzielismy o tym) był fakt, że do Wenecji nie wolno wjeżdżać rowerem. Dozwolona jest tylko jedna ulica o długości 500 m połączona z mostem Konstytucji, po wszystkich pozostałych mostach po prostu nie wolno jeździć.
W końcu dopisało szczęście i udało nam się odbyć wycieczkę z Joaquimem, szwajcarskim cyklotrotterem, który również jedzie na wschód. Na pewno będziemy mieli przyjemność spotkać się jeszcze tu i tam w drodze. Wyruszyliśmy więc dalej … czując ogromną radość i ekscytację, ponieważ majaczące w oddali górskie szczyty symbolizowały zbliżającą się Słowenię a tam czeka nas nowy aspekt naszej podróży: góry przełęcze!
Comments