Kosowo / Macedonia Północna - Serce Bałkanów
- Roksana Kiełkowska
- 21 cze 2022
- 4 minut(y) czytania
07/06/22 - 14/06/22
Po opuszczeniu wybrzeża Adriatyku i Kotoru przemieszczamy się na północ Czarnogóry, czas aby nasze rowery odwiedziły serce Bałkanów: Kosowo, a potem Macedonię Północną, chcemy zatoczyć tu pętlę zanim dojedziemy do Albanii. W sumie w tych niewielkich krajach spędzamy nieco mniej niż 10 dni. Kapryśna pogoda i wizyta w dwóch stolicach pozwala nam nieco zwolnić tempo.
Tak więc, oto przez przełęcz nad Peja/Pejë/Peć wjeżdżamy do Kosowa (tak, w tym regionie Bałkanów miasta mają kilka nazw w zależności od pochodzenia etnicznego). To piękna przełęcz z niesamowitym zjazdem około dziesięcioma serpentynami, a już o wiele niżej rozpościerające się równiny zapowiadają program na najbliższe dni: koniec z podjazdami i zjazdami, wreszcie trochę odpoczynku dla nóg. Do Peji docieramy w południe i od razu jest szok kulturowy! Po 10 dniach z dala od wszystkiego i wszystkich docieramy do innego świata: hałasy, zapachy, ruch uliczny, odgłosy modlitw z głośników meczetów (nasze pierwsze w podróży), psów i bazarów. Patrząc na siebie, zgadzamy się: to kontrast kulturowy, tym wyraźniejszy, że podkreślony długim okresem odłączenia od cywilizacji. Oczywiście, że właśnie podróżujemy po to, aby jak najwięcej poznawać i doświadczać, ale nie byliśmy przygotowani na to już tutaj. Często mówiono nam, że Turcja będzie takim pierwszym szokiem. Dla nas było to Kosowo.
Po zjedzeniu kanapek w zatłoczonym miejskim parku, wykorzystujemy popołudnie, aby odwiedzić dwa ciekawe miejsca na zachód od miasta: kanion Rugova i prawosławny klasztor „Patriarchat Pec”. Kanion Rugova jest bardzo stromy, z wieloma tunelami i mostami. Dziwimy się, że znajdujemy tam drogi wspinaczkowe i via ferattę! Miejsce jest bardzo spokojne i relaksujące po ruchliwym mieście. Następnie zwiedzamy klasztor, centrum religijne Serbskiego Kościoła Prawosławnego. Ze względu na napięcia między Serbami a Albańczykami klasztor jest chroniony przez wojsko i aby wejść do klasztoru, trzeba okazać referencje. To także oaza spokoju.
Kontynuujemy naszą podróż do Prisztiny, najmłodszej europejskiej stolicy, która obchodzi swoje 14 urodziny! W drodze rozbijamy namiot w ogrodzie kosowskiej rodziny, która nas serdecznie wita! Oferują nam wiele lokalnych potraw. Korzystamy z okazji, aby zaspokoić naszą ciekawość tego małego kraju, który budzi wiele pragnień u sąsiadów! Rezerwujemy hostel w Prisztinie, aby móc spokojnie zwiedzać miasto i nie pedałować. Pogoda jest trudna, ale do zwiedzania miasta jest idealna w porównaniu do dnia na rowerze! Kilka fajnych zabytków i lokalne jedzenie. Naszym ostatnim krokiem w Kosowie jest dotarcie do granicy macedońskiej na południu. Dystans to niecałe 100km i pokonujemy go w jeden dzień, przy bardzo zachmurzonym niebie: będzie padać czy nie? Po drodze odwiedzamy „Marmurową Jaskinię Gadime”. Nie ma tu marmuru, ale wspaniałe wgłębienie o długości 1,2 km, które badamy całkowicie sami. To wyjątkowe wrażenie być samotnie w takim miejscu! W całym Kosowie odczuwamy ważną obecność Amerykanów. Flaga Kosowa prawie zawsze jest w towarzystwie flag USA i NATO. Te ostatnie znajdują się w Kosowie w największej bazie wojskowej na Bałkanach. Gdzieniegdzie widoczne są symbole: pomnik Billa Clintona w Prisztinie, graffiti „Dziękuję USA” i wielu amerykańskich żołnierzy / KFOR. Odnieśliśmy wrażenie, że Kosowo wszelkimi sposobami dąży do legitymizacji swojego istnienia, należy pamiętać, że kraj ten nie jest uznawany przez wszystkie państwa.
Czas przenieść się do Macedonii, a dokładniej Macedonii Północnej! W rzeczywistości kraj musiał zmienić nazwę w 2019 roku. To cena, jaką trzeba zapłacić za kandydowanie do Unii Europejskiej, ponieważ Grecja nie zgadzała się z poprzednią nazwą, która jest częścią ich dziedzictwa. Innym ciekawym faktem jest to, że ta granica jest naszą pierwszą granicą, która nie wiąże się z przekraczaniem przełęczy, tym razem jest to łagodnie schodzący kanion, którym wjeżdżamy do następnego kraju w którym będziemy gościć. Pogoda wciąż nie dopisuje i rozbijamy namiot pod małym zadaszeniem w ogrodzie około dwudziestu kilometrów od stolicy Macedonii: Skopje. Odwiedzając Prisztinę 2 dni wcześniej, nie chcieliśmy odwiedzać tej metropolii, ale deszczowa pogoda następnego dnia i propozycja rodziny goszczącej, aby nas oprowadzić, sprawiły, że zmieniliśmy zdanie. I to totalna niespodzianka! Nie zachwyceni Prisztiną, zakochaliśmy się w Skopje! W historycznym centrum miasta znajduje się bardzo wiele spektakularnych zabytków. Miasto jest bardzo czyste i ma monumentalną architekturę grecko-rzymską. Odwiedzamy również miejski bazar, największy w całej Europie! Kontynuujemy wizytę w kanionie Matka, najwęższym kanionie, jaki do tej pory odwiedziliśmy. Niewielka tama przy jego ujściu zalała wąwóz, a wąska ścieżka wydrążona w zboczu klifu pozwala na jego zwiedzanie. Deszcz nadal jest ulewny, tym bardziej jesteśmy bardzo szczęśliwi, że możemy spać drugą noc u naszej rodziny goszczącej. Kolejny ranek wita nas ładną pogodą więc ruszamy dalej.
Kierunek: Park Narodowy Mavrovo, największy w Macedonii. Przejeżdżamy przez miasto Tetovo, gdzie 20 lat temu toczyły się walki między albańskimi separatystami a armią macedońską. Wiele albańskich flag w ogrodach przypomina nam, że ludność pochodzenia albańskiego jest liczna w tych regionach i wspólne zamieszkiwanie nie zawsze jest łatwe... Po ładnej wspinaczce w końcu docieramy do parku gdzie spore jezioro otoczone domkami i ośrodkiem narciarskim przypomina nam górskie wioski w Alpach. Zaprasza nas macedońska rodzina - twierdzą, że są albańskiego pochodzenia - na nocleg w przybudówce ich chaty. Gospodarz jest królem grilla, którego specjalnie dla nas przygotował, pycha! Następnego dnia po krótkiej wizycie na stacji narciarskiej - i jej jednokrzesełkowych kolejkach z roku 1964 - kontynuujemy naszą podróż po parku zjeżdżając ... kanionem! Tak, mamy już całą kolekcję kanionów.
I znowu ten wydaje nam się jeszcze piękniejszy niż wszystkie poprzednie.
Jest to też miejsce pierwszego wypadku podczas wyprawy: Roxy, która po złym ruchu ląduje na poboczu drogi. Na szczęście nic się nie stało, więcej strachu niż krzywdy i ostrzeżenie na przyszłość! Po drodze odwiedzamy również klasztor Bigorskich. Następną noc spędzamy nieco dalej w bocznym pokoju małego wiejskiego meczetu. W końcu po 5 dniach w Macedonii docieramy do brzegów Jeziora Ochrydzkiego, gdzie podobno w mieście o tej samej nazwie znajduje się 365 cerkwi! To właśnie przed jedną z nich, degustując baklawę, nagle wpada nas spektakularna burza. Przez 20 minut padał na nas grad i ulewa. Cóż z tego, że jesteśmy w mieście gdy nie ma gdzie się schronić. Jesteśmy przemoczeni. Ale po deszczu wyszło słońce i szybko osuszyliśmy się omijając jezioro w kierunku Albanii, gdzie czeka nas niespodzianka... Więcej w następnym odcinku!
ความคิดเห็น