Albania – Kraj wybitnie stromych dróg
- Roksana Kiełkowska
- 28 cze 2022
- 4 minut(y) czytania
Prawdziwa nazwa Albanii to „Shqipëria”, o czym dowiadujemy się ze znaku granicznego, kiedy to 15 czerwca - pozujemy do tradycyjnego już zdjęcia na granicy. Shqipëria – to dosłownie "Kraina Orłów”, jednak podczas naszego pobytu nie dane jest nam zobaczyć orła ale na szczęście też nie „wywinęliśmy orła”, a osobiście wolimy nazywać ją "Krainą stromych dróg". Faktycznie, nawet jeśli wszystkie drogi są w dość dobrym stanie, zostały zbudowane zgodnie z naturalną rzeźbą terenu, bez mostów, tuneli ani żadnych konstrukcji zapewniających im minimalną płaskość. Mogliśmy też nazwać Albanię krajem bunkrów - bowiem znajduje się ich tutaj niebagatelna ilość, 170 tysięcy - i sporą ich część zobaczyliśmy! …
Ale powróćmy do dnia, w którym zakończyliśmy poprzedni post. 15 czerwca, po bardzo silnej burzy w Ochrydzie, jesteśmy kompletnie przemoczeni, zmęczeni i wyczerpani. Dlaczego więc decydujemy się jechać do miasta po drugiej stronie jeziora: Pogradec? Otóż gospodarz, którego poznaliśmy wcześniej w Parku Narodowym Mavrovo w Macedonii Północnej - wspólnie z jednym ze swoich bardzo dobrych przyjaciół – organizują nam pobyt-niespodziankę. Nie dokładnie w jego domu, ale w jego bardzo luksusowym „Hotelu Butik”, z widokiem na jezioro i miasto. Co za uczta! Korzystamy z każdej sekundy tego pobytu, czując się jak królowie szos, którzy każdego dnia są obdarowywani przez los. Po rewelacyjnym wypoczynku w hotelu „Koperativa” kontynuujemy naszą przygodę w głąb Albanii.
Ważne jest, aby podkreślić, że wjechaliśmy do kraju od strony środkowo-wschodniej, co oznacza, że wszystko, co Wam powiemy, dotyczy południa Albanii. Pierwsze wrażenie: drogi są w porządku, niektóre nawet zupełnie nowe. Kilka razy słyszeliśmy, że stan dróg jest przerażający, ale nie takie są nasze odczucia, pomijając kilka bardzo krótkich odcinków. W drodze do Beratu, ufortyfikowanego miasta, doświadczamy kilku pierwszych, stromych ale krótkich podjazdów, nic nie do pokonania. Berat - miasto tysiąca okien, uznaliśmy za najciekawsze i najpiękniejsze pod względem architektonicznym oraz zabytkowym, jakie odwiedziliśmy w Albanii, zresztą jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jego wąskie uliczki i charakterystyczne białe domy z mnóstwem okien usytuowane na stokach wzgórza oferują fantastyczną panoramę na dolinę i rzekę Osum, a także wiele zabudowań sakralnych takich jak cerkiew, bardzo stary meczet i klasztor. W dalszej części doliny warto również zobaczyć dzielnice muzułmańskie i chrześcijańskie zwrócone do siebie po obu stronach rzeki. Tego dnia popołudniu, pozostawiamy rowery w mieście i wybieramy się autobusem do pobliskiej ślepej doliny, nad oddalony o 30 km wodospad, z ogromną chęcią na piękne widoki i kąpiel. Niestety, gdy już tam dojeżdżamy, zostaje tylko kilka minut do odjazdu ostatniego autobusu i nie zdążymy zobaczyć wodospadu … bardzo rozczarowani przysięgamy sobie, że odtąd zawsze będziemy wierni naszym rowerom, dają nam pełną autonomię, bez której nie możemy się już obejść!
Cóż, jedziemy dalej na zachód, aby dotrzeć do Vlorë nad morzem. Mijają trzy tygodnie, odkąd byliśmy ostatnio na wybrzeżu w Kotorze w Czarnogórze i jesteśmy bardzo szczęśliwi czując na nowo zapach morza i orzeźwiający wiatr. Powiedziano nam, że woda w Albanii nie nadaje się do picia. Jednak stwierdzamy, że jest OK we wszystkich regionach górskich, natomiast w nadmorskich miejscowościach są publiczne krany, w których miejscowi - głównie starsi ludzie - napełniali 20-litrowe kanistry do swoich domów. Korzystając z Maps.me zawsze możemy je zlokalizować i napełnić nasze butelki.
Najtrudniejsza dla nas część Albanii zaczyna się we Vlorë: upał (po południu 35/38 stopni) oraz strome drogi to dla nas bardzo ciężki czas. Podróż z Vlorë do Ksamil trwa trzy dni, łącznie ~150km i ~+3000m przewyższenia. Wynika to z BARDZO BARDZO stromych dróg, najbardziej stromych, jakie widzieliśmy w naszym życiu. Mimo że wszystkie znaki wskazują 10%, to najbardziej strome miejsca mają prawie 20%… Z naszymi rowerami ważącymi około 45 kg – to oznacza intensywne pchanie na podjazdach i bardzo ostre hamowanie na zjeździe. Fala upałów nie pomaga, musimy robić przerwy od 12 do 16, aby uniknąć udaru słonecznego. Ale spotykamy tutaj też wspaniałych ludzi, gościnnych Albańczyków oferujących prysznic i grilla, przesympatyczną parę z Kanady zapraszającą na pyszne owoce morza w restauracji, a nawet Manu, niemieckiego rowerzystę, którego spotkaliśmy wcześniej dwukrotnie! Nie zapominając o Josée i Bernardzie, emerytowanej parze, która również opuściła Francję i udała się w podróż do Grecji!
Po czterech dniach jazdy na południe wzdłuż wybrzeża, zamierzamy kierować się na wschód do Grecji jednak zmieniamy plan i spontanicznie decydujemy się na dwa dodatkowe dni w Albanii. (A raczej rzucamy monetą i to orzeł decyduje;). Wykorzystujemy je na pobyt nad Blue Eye, ogromną rzeką wypływającą z dziury o wysokości ponad 50 m, zwiedzanie miasta Gjirokastrer - najczystszego i najbardziej zielonego w Albanii oraz jego tajnego bunkra na wypadek ataku nuklearnego. Spotykamy grupe super pozytywnych Polaków, którzy ratują nasz posiłek tego wieczoru zabierając mnie samochodem z powrotem do Sarandy zrobić małe zakupy i oferujac nam piwa! Nie ma to jak pomoc rodaków! Dziękujemy!
Ostatniego wieczora gościmy w wiosce w której przeurocza para rolników, zaprasza nas na jedzenie swoich lokalnych wyrobów i godzi sie na postawienie naszego namiotu w ich ogrodzie i używanie lazienki. Wspólnie spędzony wieczór jest wspaniałym przeżyciem, kończącym naszą albańską przygodę. Żaden z tych dziesięciu dni w Albanii nie był łatwy, ale zdecydowanie wart spędzenia w tym kraju!
Comments